Legenda głosi, że po skończeniu studiów człowiek powinien
zasiąść do stworzenia swojego profilu absolwenta. Ja z dwojga złego
zdecydowanie wolę swój lewy profil. Mimo to postanowiłam raz na zawsze zerwać z
pracą na lewo i przejść na jasną stronę mocy.
Swój brak zainteresowania tworzeniem CV i uzasadnianiem w
listach motywacyjnych, jaka to jestem wspaniała i jak cudowny jest mój przyszły
pracodawca, ostatecznie wyraziłam bezpośrednią wizytą w urzędzie.
Bałam się, ale to nic strasznego, chociaż każde dziecko wie,
że generalnie urzędy nie są miejscami hołdowania sympatycznym relacjom.
Dostałam numerek, zapukałam do właściwych drzwi i znowu poczułam się jak mała
dziewczynka, gdy urzędniczka na dzień dobry rzuciła mi spojrzenie mówiące „nie
będę się do niej odzywać, bo i tak nie zrozumie”. Pani okazała się jednak miła,
bo odezwała się do mnie aż dwa razy, w tym raz była nawet milutka, bo zrobiła
błąd w przepisywanym na komputer formularzu. W efekcie wyszłam z urzędu
pomyślnie zarejestrowana.
Od czterech tygodni mam najlepszą na świecie szefową, chociaż
nie powiem - bywa zrzędliwą kwoką, której nic nie pasuje i wszystko jest za
wolno, za późno, za mało. Wtedy mam ochotę sprzedać jej kopa i rzucić tę robotę.
Jestem zatem dobrze zapakowanym trzypakiem: sterem,
żeglarzem i okrętem. Firma nazywa się Allure, a pieczątka* z napisem „Maja
Urbańska Allure” to dowód na to, że gdy człowiek wystarczająco długo upiera się
przy swoim, to może i coś z tego wyjdzie. Droga do tego żeby było, jak jest, nie
powiem - była długa i stresująca.
Mam nadzieję nie popełniać karygodnych błędów i nie lądować co chwila na plecach a jeśli już,
to mam nadzieję że ktoś wyciągnie z tego lekcję dla siebie. I właśnie po to
jest ten blog.
*Prawda jest taka, że pieczątki jeszcze nie mam. To jedna z tych drobnostek, o których tak bardzo chcę pamiętać, że aż zapominam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz