Czasami czuję się jak wybranka losu gdy opowiadam o tym, jaka byłam dzielna zakładając firmę. Bywam superbohaterką gdy dodaję, że dostałam dotację. Prawda jest taka, że olśniło mnie w ostatniej chwili. Parę dni wątpliwości więcej i pozamiatane. Dla wszystkich ciekawskich, jak się to robi, mały tutorial i czasomierz.
A było to tak.
Rok temu pomyślałam, że w zasadzie to chyba najwyższa pora,
żeby pomyśleć o dotacji. Z tą myślą wylądowałam w Łódzkiej Agencji Rozwoju
Regionalnego (jak na to wpadłam, naprawdę nie pamiętam). Poszłam, przedstawiłam
swój pomysł, pani najpierw zaproponowała mi kredyt na działalność (taka tam, procedurka),
zachichotała pod nosem, gdy dowiedziała się, że to „znowu branża ślubna”, bo
podobno ostatnio „same takie” - niemniej jednak wyszłam z ŁARRu całkiem dobrze
poinformowana. I wtedy upolowałam sobie Szansę na Biznes.
Procedura ruszyła. Od października zaczęłam głowić się nad
tym, jak dobrze sprzedać swój biznes żeby ktoś to kupił. W grudniu 2013,
dosłownie rzutem na taśmę, złożyłam formularz kwalifikacyjny. Rzut spowodowany
był moimi wątpliwościami, czy na pewno dam radę, czy to dobry pomysł, a tak w
ogóle, to po co mi to wszystko. Kilka dni przed deadline'm przyjęłam postawę
ryzyk – fizyk, złożyłam dokumenty, wcale nie wierząc w to, że cokolwiek z tego
wyjdzie. Przyznaję się: tak, zrobiłam to dla świętego spokoju i czystego
sumienia, że próbowałam. Na początku roku poszłam na rozmowę kwalifikacyjną z
psychologiem i doradcą biznesowym.
W styczniu zrobiło się już poważnie, bo znalazłam się na
liście rankingowej na całkiem dobrym, szesnastym miejscu. A to oznaczało, że
czeka mnie kilka tygodni szkoleń. W lutym podpisałam deklarację uczestnictwa w
projekcie. Po PUP'owej akceptacji pojawiła się następna
lista, a razem z nią – harmonogram szkoleń. Trzy tygodnie, dzień po dniu, pięć
godzin wykładów (plus obiad). Przyszła pora na pisanie biznesplanu. Poza
tym, że musiałam dokładnie streścić o co mi chodzi, nikogo nie zanudzić, to
musiałam jeszcze wywróżyć sobie zarobki na najbliższe dwa lata. Jeśli moja
wróżba się spełni, będę naprawdę bogata jakoś pod koniec 2014.
Złożyłam wszystkie dokumenty (papiery, papiery, papiery),
deklaracje i wnioski. W tak zwanym międzyczasie czekała mnie jeszcze
rozmowa z doradcą biznesowym. W czerwcu już wiedziałam, że moje życie trochę
się zmieni, gdy tylko nastanie lipiec. Zarejestrowałam firmę, założyłam konto
firmowe, zorganizowałam sobie poręczycieli (weksle In blanco, oczywiście) i czekałam.
Magiczna kwota wkroczyła na moje konto ósmego lipca. Jeśli więc pytacie, ile to
trwa – u mnie trwało 11 miesięcy. To całkiem sporo czasu, żeby oswoić się z
myślą, że to już koniec dzieciństwa ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz